Był to dzień, jakich wiele. Szkoła, lekcje, przerwy. A jednak dla 14-letniej Niny był to dzień ostatni. Dziewczynka, uczennica polskiej szkoły „Wars i Sawa” w holenderskim Helmond, po długim czasie prześladowań ze strony rówieśników, odebrała sobie życie. Została sama z cierpieniem, które okazało się nie do uniesienia. Nikt nie powinien być zmuszony do stoczenia takiej walki – zwłaszcza w tak młodym wieku.
W mediach społecznościowych szkoła zamieściła pożegnalny wpis, który łamie serce. Wspomniano w nim o ogromnym bólu psychicznym, który Nina znosiła przez długi czas. To nie była jednorazowa sytuacja. To było codzienne zmaganie się z wyśmiewaniem, odrzuceniem, hejtem. I choć była silna, jej siły w końcu się wyczerpały. Słowa, które padały w jej kierunku, zostawiły ślady, których nikt z zewnątrz nie dostrzegał – aż było za późno.
Wielu dorosłych wciąż bagatelizuje słowa dzieci. „To tylko żarty”, „takie są dzieci”, „na pewno przesadza”. Ale słowa potrafią być ostrzejsze niż nóż, zwłaszcza gdy trafiają w serce osoby wyjątkowo wrażliwej, jaką była Nina.
Chociaż wydaje się to niemożliwe, takie tragedie mają miejsce częściej, niż się wydaje. Pracując kiedyś jako wolontariusz w świetlicy środowiskowej, poznałem dziewczynkę, którą grupa rówieśników szykanowała z powodu jej akcentu. Była nowa w szkole, mówiła nieco inaczej, więc została „tą inną”. Choć była mądra i ciepła, nie mogła się odnaleźć. Dzięki współpracy z pedagogiem i psychologiem udało się ją uratować – ale nie każdy ma tyle szczęścia i tyle wsparcia. Nina go nie miała. A może miała, ale za mało, zbyt późno?
Prześladowanie w szkołach to poważny problem. Dzieci i młodzież bywają okrutne – czasem z niewiedzy, czasem z potrzeby dominacji, a czasem po prostu dlatego, że nikt ich nie nauczył, czym jest empatia. Obelgi, kpiny, odrzucenie. Do tego dochodzi cyberprzemoc – zdjęcia, wiadomości, komentarze. Świat online nie daje możliwości ucieczki. Szkoła się kończy, ale prześladowanie trwa 24 godziny na dobę.
Pracując z młodzieżą, widziałem na własne oczy, jak jedna z pozornie „zabawnych” wiadomości potrafiła doprowadzić ucznia do całkowitego załamania. Aż strach pomyśleć, jak wiele takich wiadomości mogła codziennie czytać Nina.
To pytanie pojawia się za każdym razem, gdy dochodzi do tragedii. Gdzie byli rodzice? Nauczyciele? Opiekunowie? Czy naprawdę nikt nie zauważył, że coś jest nie tak? Odpowiedzi są zawsze skomplikowane, ale nie zmienia to faktu, że system zawiódł. I właśnie to powinno nas dziś najbardziej poruszyć.
Dziecko w wieku 14 lat nie powinno w ogóle myśleć o śmierci, a co dopiero ją planować. Jeżeli już to robi, to znaczy, że wszystkie czerwone lampki dawno powinny się zapalić. Musimy uczyć dzieci nie tylko matematyki i ortografii, ale przede wszystkim – jak być człowiekiem.
Nie cofniemy czasu. Nie przywrócimy Niny. Ale możemy coś z tym zrobić, by kolejne dziecko nie musiało przechodzić przez podobny koszmar. Rozmawiajmy z naszymi dziećmi. Codziennie. Nie pytajmy tylko: „jak było w szkole?”, ale: „czy dziś ktoś sprawił, że poczułeś się źle?”, „czy ktoś cię rozśmieszył, czy ktoś zranił?”.
Nie bójmy się wtrącać. Jeśli jesteś nauczycielem i widzisz, że jedno z dzieci siedzi samo, jest smutne, wycofane – podejdź. Czasem jedno zdanie, jedno „jak się czujesz?” może być początkiem zmiany. Jeśli jesteś rodzicem i zauważysz, że twoje dziecko dziwnie się zachowuje – reaguj. Nie zawsze chodzi o „bunt nastolatka”. Czasem to coś znacznie głębszego.
Jeśli jesteś młodą osobą i czujesz, że nie masz już siły – wiedz, że nie jesteś sam. Istnieją miejsca, gdzie możesz zadzwonić i po prostu porozmawiać. Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę prowadzi bezpłatny i anonimowy telefon zaufania pod numerem 116 111 – czynny przez całą dobę. To linia, która uratowała niejedno życie.
Rodzice i dorośli mogą korzystać z Ośrodków Interwencji Kryzysowej – są w każdym większym mieście i oferują nie tylko pomoc psychologiczną, ale i prawną.
Źródło:pacjenci.pl