Wyobraź sobie, że pewnego dnia prowadzisz zwykłą rozmowę telefoniczną, aż nagle... uderza cię piorun. Dosłownie. I nie chodzi tu o metaforyczne „uderzenie pioruna” związane z jakimś olśnieniem, ale o realne zjawisko, które zdarza się raz na milion przypadków. Tak właśnie zaczęła się historia Danniona Brinkley’a – byłego żołnierza piechoty morskiej, który 17 września 1975 roku został uznany za zmarłego. Oficjalnie nie żył przez 28 minut. I właśnie w tym czasie – według jego relacji – zobaczył rzeczy, które odmieniły jego życie na zawsze.
Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka. Brinkley trzymał słuchawkę telefonu przy uchu, kiedy piorun przeszedł przez linię telefoniczną i uderzył w jego ciało. Siła wyładowania była tak ogromna, że rzuciło nim w powietrze, jego buty przylgnęły do podłogi, a pokój przeszył ogień. Był sparaliżowany, nieprzytomny, płonął. I według lekarzy – nie żył. Ale to dopiero początek tej niewiarygodnej opowieści.
Według jego słów, opuścił ciało i obserwował wszystko z góry. Widział ratowników, karetkę, własne ciało leżące bez życia. Następnie – jak opisuje – jego świadomość przeszła przez coś, co nazywa "tunelem światła", by w końcu dotrzeć do miejsca, które określił jako Kryształowe Miasto. To właśnie tam miał spotkać duchową istotę zbudowaną ze światła, która – według niego – zaprowadziła go do czegoś w rodzaju panoramicznej sali, w której ujrzał... całe swoje życie. Ale nie tak, jakby oglądał film. On przeżywał każdą chwilę jeszcze raz – tyle że z perspektywy innych osób. Czuł, co czuli ludzie, których skrzywdził lub którym pomógł. To był dla niego moment przebudzenia.
Oczywiście, jego relacje od lat budzą skrajne emocje. Jedni widzą w nim proroka, inni – bajkopisarza. Ale Dannion nie milknie. Wręcz przeciwnie. Jego historia rozwinęła się o kolejne doświadczenia bliskie śmierci – najpierw w 1989 roku, podczas operacji na otwartym sercu, a później w czasie zabiegu neurochirurgicznego. Za każdym razem, jak twierdzi, spotykał „anielskich przewodników”, którzy dawali mu wskazówki i nową duchową wiedzę.
Pamiętam rozmowę z moim znajomym lekarzem, który po przeczytaniu książki Brinkley’a stwierdził: „Nie wiem, co o tym myśleć, ale jeśli ktoś po takim przeżyciu zaczyna pomagać innym, to może coś w tym jednak jest”. I to jest właśnie sedno – nie chodzi tylko o samą relację, ale o to, co z nią robi dalej.
Dannion Brinkley diametralnie zmienił swoje życie. Z żołnierza stał się opiekunem duchowym osób umierających, autorem książek i mówcą. Jego doświadczenia – choć kontrowersyjne – skłaniają do refleksji nad tym, co może dziać się z nami po śmierci. On sam podkreśla, że to nie koniec, że nie musimy się bać. Dla wielu jego słowa są jak balsam – szczególnie dla tych, którzy stracili kogoś bliskiego i szukają nadziei.
Brinkley twierdzi, że to, czego doświadczył, zmieniło go na zawsze. Zrozumiał, że życie to coś więcej niż tylko fizyczne istnienie, a każde nasze działanie – nawet najmniejsze – ma wpływ na innych. To nie jest zwykła historia o cudem ocalonym człowieku. To opowieść o przemianie, która może zainspirować do zmiany życia również nas – zwykłych ludzi, stojących każdego dnia przed wyborem, jak traktujemy innych.
Jeśli miałbyś kiedyś zwątpić w sens istnienia, przypomnij sobie, że może – podobnie jak u Brinkley’a – wszystko ma swój cel. I być może ta druga strona naprawdę istnieje, czekając na nas z otwartymi ramionami.