NIE ŻYJE CENIONA LEKARKA. PACJENCI JĄ UWIELBIALI. „ZASNĘŁA NA DYŻURZE I JUŻ SIĘ NIE OBUDZIŁA”
DRAMAT NA ODDZIALE – ODESZŁA LEKARKA Z SERCĘM DLA LUDZI
Nie każda strata trafia na pierwsze strony gazet, ale są takie, które poruszają do głębi. Śmierć Anny Zaremby, młodej lekarki z Radomia, to jedna z tych tragedii, o których nie da się przejść obojętnie. Miała zaledwie 39 lat. Była w trakcie specjalizacji z chirurgii naczyniowej, a już zdobyła uznanie i szacunek pacjentów oraz kolegów po fachu.
Zasnęła po kolejnym dyżurze. Nie obudziła się. Tak po prostu. Ta wiadomość wstrząsnęła środowiskiem medycznym, ale też zwykłymi ludźmi, którym uratowała zdrowie lub po prostu – dała poczucie, że ktoś się nimi szczerze przejmuje.
„ANIOŁ W KITLU” – TAK O NIEJ MÓWILI
Anna była typem lekarza, którego dziś tak brakuje. Ciepła, empatyczna, ale jednocześnie niezwykle konkretna i skuteczna. Na portalu znanylekarz.pl znajdziemy dziesiątki opinii pacjentów, którzy jednogłośnie nazywają ją „cudowną”, „pełną serca” i „prawdziwym Aniołem”.
Sama wiem, jak bardzo można przywiązać się do takiej osoby. Gdy mój tata leżał na oddziale z podejrzeniem zakrzepicy, jedyną osobą, która potrafiła go uspokoić, była właśnie młoda pani doktor – Anna. Pamiętam, jak trzymała go za rękę i mówiła, że wszystko będzie dobrze, że zrobią wszystko, co się da. I zrobili.
PASJA, KTÓRA STAŁA SIĘ MISJĄ – I KTÓRA ZABRAŁA ŻYCIE
Oficjalna przyczyna śmierci nie została podana, ale wiadomo, że do tragedii doszło po wyczerpującym dyżurze. Anna była na nogach kilkanaście godzin. Pracowała z zaangażowaniem, nie zostawiała zadań innym, nigdy nie patrzyła na zegarek. Zasnęła. I nie obudziła się.
To przerażające, że osoby, które ratują życie, często same są bezbronne wobec przemęczenia. System, który powinien ich chronić, zbyt często pozwala na zbyt długie dyżury, zbyt krótkie przerwy i nadmiar obowiązków. A lekarze tacy jak Anna – pełni pasji i oddania – nie potrafią odmówić. Nie dla siebie, ale dla pacjentów.
POZOSTAŁA PAMIĘĆ I WIELKA PUSTKA
Anna Zaremba nie tylko leczyła. Ona podnosiła ludzi na duchu. Zawsze znalazła czas na rozmowę, nawet jeśli miała tylko dwie minuty między zabiegami. Kochała konie, ptaki, rośliny – ale to pacjenci byli jej światem. Wielu z nich mówiło o niej „dr Pocahontas” – nie tylko ze względu na urodę, ale i na to niezwykłe ciepło bijące z jej osoby.
Pochodziła z rodziny medyków. Jej mama była lekarzem w Chicago. To od niej Anna czerpała inspirację i przekonanie, że każdy pacjent zasługuje na szacunek i troskę – niezależnie od statusu, wieku czy stanu zdrowia.
GDY RATOWNIK SAM POTRZEBUJE RATUNKU
To nie pierwszy raz, kiedy słyszymy, że lekarz lub pielęgniarka umiera z przepracowania. Ale każda taka śmierć boli równie mocno. Kiedy ktoś całe życie poświęca innym, a system nie daje mu nawet chwili na regenerację, coś jest nie tak.
Nie da się nie zadać pytania – ilu jeszcze takich ludzi musi odejść, zanim zaczniemy traktować personel medyczny jak ludzi, a nie maszyny do ratowania życia?
Jako społeczeństwo musimy przestać myśleć o lekarzach jak o kimś „z obowiązku”. To są ludzie, którzy również mają limity. A ich strata nie boli tylko rodzinę – ona boli nas wszystkich. Bo każdy z nas prędzej czy później trafi do szpitala i będzie chciał, by ktoś taki jak Anna był po drugiej stronie.
PODSUMOWANIE – NIECH TO BĘDZIE PRZYPOMNIENIE, NIE TYLKO NEKROLOG
Śmierć Anny Zaremby to dramat. Ale nie tylko osobisty. To ostrzeżenie i apel. O szacunek dla lekarzy. O reformy systemu, który pozwala na wycieńczenie ludzi, którzy są fundamentem opieki zdrowotnej. O empatię – również wobec tych, którzy sami mają jej pod dostatkiem, ale zbyt rzadko dostają ją w zamian.
Nie zapomnijmy o Annie. Niech jej historia nie będzie tylko wzruszającym wpisem na Facebooku. Niech będzie początkiem rozmowy o tym, jaką cenę płacą ci, którzy wybierają drogę ratowania życia.
Bo nikt nie powinien umierać na dyżurze. Nikt nie powinien zasypiać z przemęczenia – i już nigdy się nie obudzić.