Niedawno brytyjskie służby zdrowia roślin zaalarmowały o poważnym zagrożeniu związanym z polskimi ziemniakami. W wykrytych przesyłkach odkryto bakteriozę pierścieniową, wywoływaną przez bakterie Clavibacter sepedonicus. Choć o problemie mówi się coraz głośniej, wielu Polaków wciąż nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Zaniepokojenie rośnie nie tylko na Wyspach, ale także wśród rolników i eksporterów w naszym kraju.
Kontrola nad eksportowanymi ziemniakami została natychmiast zaostrzona. Co więcej, kolejne państwa europejskie zaczynają ostrzegać przed importem polskich warzyw. To ogromny cios dla naszego rolnictwa, które już zmaga się z wieloma wyzwaniami.
Bakterioza pierścieniowa ziemniaka to choroba kwarantannowa, uznawana za jedną z najniebezpieczniejszych dla upraw ziemniaka. Niestety jej zwalczanie jest wyjątkowo trudne, a same bakterie mogą przetrwać w glebie, na sprzęcie rolniczym i w przechowalniach nawet przez kilka lat.
Objawy tej choroby są podstępne i często trudne do zauważenia. Najczęściej pojawiają się dopiero po kwitnieniu roślin, kiedy liście zaczynają blednąć od brzegów, a łodygi stopniowo więdną. Charakterystyczne jest także żółknięcie przestrzeni między nerwami liści. W ciężkich przypadkach całe rośliny obumierają, a plony zostają dramatycznie zmniejszone.
Największym niebezpieczeństwem związanym z bakteriozą pierścieniową jest to, że przez długi czas może przebiegać bezobjawowo. Nawet na pozór zdrowe bulwy mogą być nośnikami bakterii, które w kolejnych sezonach zakażają kolejne plantacje.
Osobiście pamiętam rozmowę z zaprzyjaźnionym rolnikiem z Kujaw, który kilka lat temu stracił cały sezon przez podobne zakażenie. Ziemniaki wyglądały dobrze przy zbiorze, ale już po kilku tygodniach przechowywania zaczęły się masowo psuć. Straty były ogromne, a sanepid musiał objąć gospodarstwo dodatkowymi restrykcjami.
Podobne historie nie są odosobnione. Wystarczy jeden nieodkażony kombajn czy przechowalnia, by choroba rozprzestrzeniła się na zdrowe uprawy. Świętokrzyski Ośrodek Doradztwa Rolniczego ostrzega, że bakteria może przetrwać nawet na ścianach magazynów i sprzęcie rolniczym, powodując kolejne zakażenia.
Dla przeciętnego konsumenta najważniejszą informacją jest to, że zakażone ziemniaki nie są bezpośrednio niebezpieczne dla zdrowia człowieka po ugotowaniu. Jednak ich obecność na rynku wpływa na jakość produktów, a na dłuższą metę zagraża całemu sektorowi rolnemu.
Z kolei rolnicy powinni zachować szczególną ostrożność. Każdy, kto pracuje z ziemniakami, powinien regularnie dezynfekować maszyny, przechowalnie i kontrolować sadzeniaki. Warto także korzystać z certyfikowanych źródeł zakupu sadzeniaków, aby uniknąć przykrych niespodzianek.
Osobiście, gdy byłam ostatnio na lokalnym targu, zapytałam rolnika, czy kontroluje swoje uprawy pod kątem chorób. Ku mojemu zdziwieniu, z dumą pokazał mi certyfikaty zdrowotności ziemniaków. To pokazuje, że uczciwi producenci robią wszystko, by ich produkty były bezpieczne.
Sytuacja związana z wykryciem bakteriozy pierścieniowej to kolejny sygnał, że polskie rolnictwo stoi dziś przed ogromnymi wyzwaniami. By utrzymać zaufanie zagranicznych odbiorców i zapewnić bezpieczeństwo na rodzimym rynku, konieczne są zdecydowane działania: od dokładniejszych kontroli po większe inwestycje w zdrowotność plantacji.
Dla nas, konsumentów, oznacza to jedno: kupujmy świadomie, wspierajmy odpowiedzialnych rolników i zwracajmy uwagę na jakość produktów, które trafiają na nasze stoły. Bo zdrowie zaczyna się od tego, co jemy — a odpowiedzialne wybory dzisiaj mogą uchronić nas przed poważnymi problemami jutro.