RODZICE ZGOTOWALI MATEUSZOWI MURAŃSKIEMU KOSZMAR. LALUNA UJAWNIA, CO MU ZROBILI TUŻ PRZED ŚMIERCIĄ
Śmierć, która wciąż nie daje spokoju
Śmierć Mateusza Murańskiego poruszyła nie tylko fanów sportów walki, ale i cały polski internet. Choć od jego odejścia minęło już trochę czasu, emocje nie opadły. I trudno się dziwić — im więcej dowiadujemy się o kulisach jego życia, tym trudniej przejść nad tą tragedią do porządku dziennego. Ostatnio do sprawy powróciła jedna z najbardziej rozpoznawalnych i kontrowersyjnych postaci polskiego show-biznesu — Laluna, czyli Katarzyna Alexander. Jej słowa były nie tylko szokujące, ale i bolesne.
W rozmowie z "Światem Gwiazd" otwarcie oskarżyła rodziców Mateusza o to, że to właśnie oni – nie środowisko freak fightów, nie hejt, nie media – doprowadzili swojego syna na skraj wytrzymałości.
„Mateusz nie chciał tego świata” – mówi Laluna
Laluna nie owijała w bawełnę. Jej słowa padły z bezpośredniością, do której zdążyła nas już przyzwyczaić. Wspominała Mateusza jako wrażliwego chłopaka, który nie potrafił odnaleźć się w brutalnym świecie, w jakim przyszło mu funkcjonować. Jak podkreślała, ci, którzy znali go poza kamerami, widzieli w nim osobę ciepłą, uprzejmą i zagubioną.
Zdradziła, że jeszcze przed śmiercią Mateusz był na odwyku, próbował się podnieść. Ale wtedy — według niej — wydarzyło się coś niewyobrażalnego. Rodzice mieli wyciągnąć go z leczenia i namówić do udziału w walce. Nie ze względu na jego dobro, lecz – jak twierdzi Laluna – z powodów finansowych.
To, co powiedziała, jest trudne do przetrawienia. Ale niestety, historia Mateusza nie jest odosobniona. Ile razy słyszymy o młodych ludziach, którzy zostali wypchnięci na scenę, ekran, ring, mimo że sami nie byli gotowi? Ile razy rodzinne ambicje przysłaniają potrzeby i emocje dziecka?
Kiedy wsparcie zamienia się w presję
Wiele osób uważało, że freak fighty złamały Mateusza. Laluna ma na ten temat inne zdanie. Uważa, że to nie świat sportów walki go zniszczył, a najbliżsi. I choć sama jest częścią tej branży, mówi z pełnym przekonaniem, że to właśnie tam znalazła więcej wsparcia niż wśród tak zwanych „normalnych ludzi”.
Poruszyło mnie to, co powiedziała o hejcie. O tym, że trzeba mieć twardą skórę, by wejść do klatki. I że Mateusz jej nie miał. Bo był inny. Bo był bardziej człowiekiem niż wojownikiem. A mimo to ktoś — jak sugeruje Laluna — wypchnął go przed tłum. I zostawił samego.
Jako osoba, która kiedyś przeszła załamanie nerwowe i zmagała się z lękami, wiem, jak ważne jest, by w trudnym momencie mieć przy sobie kogoś, kto nie będzie zmuszał, ale wysłucha. Kogoś, kto powie: „Nie musisz niczego udowadniać”. Niestety, Mateusz — jak wynika z opowieści Laluny — nie miał takiej osoby. A może miał, ale nie był w stanie jej zaufać.
„Rodzice zniszczyli tego chłopaka”
To zdanie padło z ust Laluny i wybrzmiało najmocniej. Bo w naszej kulturze mówienie źle o rodzinie, zwłaszcza po śmierci, bywa uznawane za tabu. A jednak — jeśli chcemy mówić o zdrowiu psychicznym, o granicach, o presji — musimy być gotowi na trudne tematy.
Laluna mówi o tym głośno, bo – jak twierdzi – nikt inny nie miał odwagi. W jej oczach Jacek Murański nie tylko nie stanął po stronie syna, ale wręcz próbował wykorzystać tragedię do własnych celów. Największym szokiem było dla niej to, że krótko po śmierci Mateusza, jego ojciec sam pojawił się na gali i... zawalczył. Dla wielu było to przekroczenie granicy, której nie powinno się nigdy przekraczać. Dla Laluny – dowód na brak szacunku wobec syna.
Dlaczego o tym piszemy?
Nie chodzi o to, by rozliczać kogoś publicznie. Ale ta historia to przestroga. Dla rodziców, którzy czasem nieświadomie narzucają dzieciom swoje ambicje. Dla ludzi mediów, którzy tworzą presję, pod którą młodzi nie zawsze potrafią się udźwignąć. I dla nas samych — byśmy pamiętali, że za błyskiem fleszy i kontrowersjami często kryje się człowiek, który po prostu nie daje już rady.
W świecie, w którym wszystko musi być na pokaz, warto zatrzymać się na chwilę. Zapytać bliskich, czy naprawdę dobrze się czują. Posłuchać, zanim będzie za późno.
Ostatnia lekcja Mateusza
Nie poznałam Mateusza Murańskiego osobiście, ale śledziłam jego historię. I po tej rozmowie z Laluną, jedno wiem na pewno — zasłużył na więcej. Na więcej empatii. Na więcej czasu. Na więcej szacunku.
Dziś już nie możemy mu pomóc. Ale możemy wyciągnąć wnioski. Bo każda taka tragedia jest wołaniem — o więcej zrozumienia. O mniej presji. O ludzką twarz w świecie, który czasem zapomina, czym naprawdę jest człowieczeństwo.
Niech historia Mateusza będzie przestrogą. Ale też szansą — by coś w nas się zmieniło. Zanim znów będzie za późno.