Tomasz Lis

TOMASZ LIS A WYBORY 2025: CZY OPUSZCZA POLSKĘ? FESTIWAL EMOCJI I WPISÓW, KTÓRE PRZESZŁY DO HISTORII

Kampania, która rozgrzała do czerwoności

Wybory prezydenckie 2025 przeszły do historii jako jedne z najbardziej emocjonujących i nieprzewidywalnych. Gdy wieczorne sondaże exit poll dawały niewielką przewagę Rafałowi Trzaskowskiemu, wielu sympatyków opozycji wpadło w euforię. Wśród nich – Tomasz Lis, znany dziennikarz, który nie szczędził ani słów triumfu, ani gorzkich przytyków w stronę przeciwników politycznych. Jego emocjonalne wpisy w mediach społecznościowych obiegły internet z prędkością światła.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że finalne wyniki okazały się zupełnie inne. Zwycięzcą wyborów został Karol Nawrocki – kandydat prawicy, popierany przez obóz PiS. Dla Tomasza Lisa i wielu jego obserwatorów był to szok, który przerodził się w medialną burzę.

Od euforii do ironii

„Niech żyje Polska!”, „Pogoniliśmy Dudę i Kaczyńskiego!”, „To koniec Nawrockiego!” – pisał Tomasz Lis, gdy jeszcze wierzył, że Trzaskowski obejmie najwyższy urząd w państwie. Jego entuzjazm udzielił się wielu internautom, którzy – podobnie jak on – świętowali przedwcześnie.

Kiedy jednak okazało się, że to nie Trzaskowski, a Nawrocki zwyciężył, ton Lisa zmienił się diametralnie. „Zero picia, a taki kac”, „No to nara” – to tylko niektóre z wpisów, które wywołały jeszcze większe kontrowersje niż wcześniejszy entuzjazm. Dla wielu jego obserwatorów była to zapowiedź opuszczenia kraju. Czy rzeczywiście Tomasz Lis planował emigrację? Sam zdementował te spekulacje, apelując o spokój i walkę na przyszłość.

Internet nie zapomina

Z perspektywy czasu cała sytuacja z Tomaszem Lisem to przykład, jak nieprzemyślane wpisy w mediach społecznościowych mogą obrócić się przeciwko autorowi. Wystarczyło kilka godzin, by z bohatera stać się przedmiotem kpin. Internetowe memy, ironiczne komentarze i cięte riposty zalały platformę X (dawniej Twitter).

Wielu internautów wypominało Lisowi brak profesjonalizmu i obiektywizmu. Jako dziennikarz z wieloletnim doświadczeniem, znany z mocnych opinii i politycznego zaangażowania, tym razem przesadził z emocjami. Jak sam później przyznał – trzeba umieć przyjąć porażkę z klasą. Ale czy nie za późno?

Emocje w polityce – przekleństwo czy siła?

Nie da się ukryć, że wybory budzą silne emocje – zarówno wśród polityków, jak i dziennikarzy czy zwykłych obywateli. Jednak Tomasz Lis, jako postać publiczna i medialna, ma większą odpowiedzialność za słowa.

Wielu komentatorów zwraca uwagę na to, że taka forma komunikacji – emocjonalna, impulsywna i często nieoparta na faktach – przyczynia się do polaryzacji społeczeństwa. Przykład Lisa pokazuje też, jak cienka jest granica między zaangażowaniem a utratą wiarygodności.

Życie to nie exit poll

Warto przypomnieć sobie anegdotę z mojej własnej pracy dziennikarskiej. Kiedyś prowadziłem relację z wieczoru wyborczego w jednym z mniejszych miast. Emocje były ogromne – kandydat lokalnej opozycji prowadził po podliczeniu 70% głosów. Sztab świętował, gratulacje leciały z każdej strony. Po godzinie przyszły wyniki z ostatnich komisji – i wszystko się odwróciło. Tamten kandydat już nigdy nie wrócił do polityki. To była dla mnie lekcja pokory – i może dziś warto, by przypomniał ją sobie Tomasz Lis.

Co dalej?

Tomasz Lis, mimo licznych wpadek, wciąż ma ogromny wpływ na opinię publiczną. Ale czy jego głos nie staje się zbyt przewidywalny? Czy nadal pełni funkcję niezależnego dziennikarza, czy raczej działa jak komentator jednej strony politycznego sporu?

Ostatecznie sam zainteresowany opublikował wpis, w którym podziękował swoim zwolennikom i wezwał do dalszej walki. „Kapitulacja nie wchodzi w grę” – pisał. Ten wpis, w przeciwieństwie do wcześniejszych, był bardziej stonowany i dojrzały. Może to sygnał, że refleksja jednak przyszła.

Źródło:polityka.se.pl